niedziela, 7 kwietnia 2013

XXIV.


Zostało mi zarzucone rzucanie słów na wiatr.
Mnie.
Że ja rzucam słowa na wiatr.
Ja.
No… bo w zasadzie to prawda.
Oj, przepraszam, pewnie niektórzy spodziewali się, że w tym momencie będę się bronić, że zrobię wszystko, żeby pokazać, że to nieprawda, że jestem zabiegana i mam mało czasu, bo uczelnia, bo życie, bo coś tam coś tam – i inne lame excuses. A tu – bęc – jednak się nie bronię. A nie bronię się, bo wiem, że jest to jedna z największych moich wad (obok drugiej, też wielkiej, ale może o niej innym razem), nad którą pracuję i z reguły jej oswojenie wychodzi mi raz na kilka tygodni, przez kilka tygodni (przez to kiedyś obudzę się z ręką w nocniku – a to kiedyś raczej nadejdzie jutro). No ale też... patrzcie, przecież można udawać, że teraźniejszy kwiecień jest ubiegłym marcem. Śnieg za oknem, temperatura w minusie bądx na lekkim plusie – żadna różnica, prawda? Prawda
Więc – bęc again – wiem, że rzucam słowa na wiatr. Nie aż tak często, ale wystarczająco często, żeby to irytowało nie tylko innych, ale i mnie. Bo tak, próbuję z tym walczyć, naprawdę! Ale zaraz później pojawia się ta ochota, żeby w zamian poleżeć na łóżku i wpatrywać się bezwiednie w sufit bądź przeciwległą ścianę. Albo skulić się na fotelu i patrzeć na białą kartkę Worda, bez ochoty sięgnięcia do klawiatury. I wtedy to nawet herbata nie pomaga. A podobno ona pomaga na wszystko.
Ale może dość o mnie – tak dosłownie.
Ostatnio pracuję i rozmyślam nad paroma rzeczami, w jaki sposób zmienić tego bloga. Dzięki dojazdom do Krakowa mam czas na czytanie (chyba że akurat jestem cholernie śpiąca bądź zmęczona, jak zdarzyło mi się ostatnio, kiedy wracałam z grodu Kraka) czy parę innych rzeczy, w związku z czym może, powtarzam, może w najbliższym czasie powrzucam moje mini-recenzje. Również coraz częściej robię zdjęcia. Śmieszne, miałam siebie za osobę, która robi zdjęcia typowo portretowe, a ostatnio doceniam zdjęcia imprezowe. Lubię je robić. Lubię je nawet obrabiać, ale też nie wszystkie są takie, jakie bym chciała*. Może pokażę je za niedługo.
W ogóle, wciąż szukam motywacji, ale powoli ją znajduję. Ok, nie do rzeczy, do których powinnam (czyli licencjatu), ale do innych. Pomagają mi przy tym wieści, jakich doświadczam: odnośnie zespołów, które przyjeżdżają na koncerty (mój Offspring na Orange Warsaw Festival, mój Biffy Clyro na Coke’u, Paramore i Marsi na Impact Festival czy Papa Roach w Studiu – na razie na sto procent jadę na pierwszy, na trzy ostatnie zbieram fundusze), odnośnie filmów, jakie wychodzą, czy nawet planów, które mam zamiar zrealizować w nadchodzących miesiącach (ach, majówka!).
I pracuję nad tym, o czym napisałam na początku. I nad swoim nastawieniem także.
Także… w najbliższym czasie mam nadzieję, że zobaczycie tu więcej niż mniej. Żałuję, że nie wcześniej, niż później – ale to tylko moja, moja wina. I wina motywacyjna. I… ach, dobra. Kończę moje egocentryczne dywagacje, bo nie wszystkim się je chce czytać.
Do napisania i przeczytania wkrótce!



* Powiedzmy szczerze, opracowanie własnego ustawienia do Lightrooma czy akcji do Photoshopa jednak trochę zajmuje, a i nie pasuje do wszystkich zdjęć, szczególnie, kiedy ma się problemy ze sobą samym i nie jest się stuprocentowo przekonanym do jakiejś zmiany

1 komentarz: