niedziela, 5 sierpnia 2012

Flash Mob


Jako że mamy dziś tak piękny dzień, że możliwe, iż pewnie wybiorę się pobiegać (co będzie naprawdę dziwne, zważywszy na to, że wolę sporty wymagające większego zaangażowania mózgowego, a nie tylko dotyczące pamiętania o przebieraniu nogami), postanowiłam uraczyć was, tych, którzy jeszcze co jakiś czas stwierdzają, że dobrze poczytać jakieś głupoty, moim nowym wpisem.
Będzie to wpis z tych starych. Dotyczy roku dwa tysiące jedenastego, dokładnie marca, kiedy to w moim rodzinnym mieście Tarnowie odbył się FlashMob „Gwiazdy w Tarnowie”. Pogoda nie dopisała, w związku z czym było bardzo mało ludzi na rynku – ergo mało osób do zaskoczenia i nabrania, ale zdjęcia porobiłam i nawet ostatnio udało mi się je przerobić. Tak, po półtora roku.
Nie powiem – z niektórych mogłabym być dumna. I nie, nie mówię o tym poniżej.

czwartek, 2 sierpnia 2012

Frustratio


Z racji tego, że od rana próbuję się dostać do messages na moim dA, a co mi się do tej pory nie udało, postanowiłam napisać nową notkę.
No dobra, można też pod to podpiąć fakt, że nie napisałam nic przez cały lipiec. Nie, że nie miałam nic do powiedzenia – raczej nie miałam ochoty się tym dzielić. Dziwne. Znaczy dla mnie to nie jest dziwne. Często też mam tak, że z chęcią bym o czymś napisała, a jak przychodzi co do czego, to albo zapominam tematu, albo stwierdzam, że to co chcę przekazać jest wyjątkowo żałosne. Albo umiem to ubrać tylko w żałosne słowa.
No cóż.
Stwierdzam przynajmniej, że dnia dzisiejszego mogę wyładować frustrację, która narastała we mnie od samego ranka, który mimo że zaczął się naprawdę dobrze, w konsekwencji nie przełożył się na cały dzień. Tak. Ja po prostu nie mogę przebywać z moją rodziną dłużej niż kilka dni, w końcu do tego doszłam. Gdybym urodziła się w USA lub miała odrobinę mniej cierpliwości, już dawno siedziałabym w więzieniu za przynajmniej jedno zabójstwo. Dobrze, że istnieje coś takiego jak muzyka i książki, bo to mnie jeszcze jakoś uspokaja. Przydałoby mi się gdzieś wyjechać, w taką głuszę na przykład, wyjść na pagórek i zacząć krzyczeć. Przydałoby mi się porozwalać dwadzieścia kompletów chińskiej porcelany, postrzelać z pistoletu na strzelnicy, porozdzierać poduszki. Cokolwiek, by rozładować to, jak się teraz czuję. Szkoda, że nie mogę wymyślić niczego, co by pomogło mi rozładować frustracje mojego nędznego dwudziestoletniego życia, a najbardziej szkoda, że nie da się rozładować frustracji na zaś. Jakie to życie byłoby – jeśli nie łatwiejsze – przyjemniejsze.
Dlatego robię plan na jutrzejszy dzień, niewymagający żadnej ilości pieniędzy, których nie mam (pracy zresztą też, ale znaleźć jej nie mogę, a robić za kelnerkę nie chcę, przynajmniej nie w tym mieście, tak więc owa rzecz zwana poszukiwaniem jest u mnie w zawieszeniu – …siema ulotki?), który przypuszczalnie zaowocuje kolejną awanturą. Ale jedna w tę, druga we w tę – co za różnica?
Wstanę rano, wezmę rower, wezmę aparat, wrócę po południu. Dobry pomysł. O ile uda mi się wszystko z tego krótkiego planu, bo dzisiaj mój budzik mi odmówił posłuszeństwa. Może jutro posłucha.
A co z moim dosłownym wyładowaniem frustracji na łamach bloga? Żartowałam. Przecież nie zrobię tego publicznie.
Dziękuję, dobranoc.