piątek, 25 maja 2012

Juwe, juwe, juwenalia!


Obiecałam.
A jak ja coś obiecuję, to nawet jeśli ma to zająć chwilę czasu, obietnicy dotrzymuję. Dlatego też piszę to teraz. Chociaż nie odpowiadam za jakość dzisiejszego wpisu ze względu na dzisiejsze przygody. Ale o nich pisać nie będę.
Jak wspominałam w poprzedniej notce, w tym roku było mi dane w końcu uczestniczyć – chociaż nie do końca w sposób czynny – w wydarzeniu, na które w zeszłym roku się nie załapałam z powodu… no, nazwijmy to powodami osobistymi związanymi z Juwenaliami. A co to było za wydarzenie? Krakowscy studenci pewnie powoli się domyślają – juwenaliowy pochód studencki, czyli pochód, gdzie studenci poprzebierani są za różne dziwne kreatury. Albo po prostu ubierają koszulkę własnej uczelni i maszerują przez pół Krakowa. No tak, tak, rozumiem – to „pół Krakowa” to z pewnością jest wyolbrzymienie, ale na pewno wiecie, o co mi chodzi.
część tłumu biorąca udział w pochodzie

środa, 23 maja 2012

Jestem, żyję!


A więc jest tak… wróć, zaraz, nie zaczyna się zdania od „a więc”. Może zacznę od nowa.
Jak zdążyli nieliczni z was, których jeszcze egzystencja tego bloga obchodzi, zauważyć, nie pisałam dość długo. Nie to, że nie miałam tematu – tematy pojawiały się sporadycznie w mojej głowie w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Na przykład pod prysznicem. Albo na wykładzie z „Etyki biznesu”. Albo też w trakcie moich rozmaitych wędrówek po krakowskich ulicach. Na przykład wtedy mnie naszedł temat, ale jak wróciłam na mieszkanie było już późno i mi wyleciał.
Czasem też miałam tak, że jak naszedł mnie temat, to musiałam iść spać, bo rano miałam wcześnie wstać. Albo jak otwierałam Worda, to po pierwszym zdaniu nie wiedziałam, co dalej pisać.
Ale okej, wróćmy do teraźniejszości. Post ten jest po części tutaj po to, by pokazać, że żyję, że blog żyje, że ja go odwiedzam, że czasem coś w nim zmieniam, że mój dobry humor jeszcze ma się dość dobrze (w tym momencie moi poloniści, poczynając od podstawówki, pewnie z powątpiewaniem kręcą głowami, widząc takie nagromadzenie jednego spójnika). Oraz że w następnym poście po tym zamieszczę rzecz, w której – mimo już drugiego roku spędzanego w grodzie Kraka – udało mi się uczestniczyć po raz pierwszy.
No nic. Nie będę naginać waszej uwagi. Przypuszczam, że i tak jesteście wystarczająco zmęczeni nagromadzeniem liter w moim dzisiejszym wydaniu.
W ogóle – słyszeliście, że każdy polski tekst to tak naprawdę różne, przypadkowe ułożenie tylko 32 liter alfabetu, w różnych miejscach, w różnorakich grupach? Dziwne, że człowiek sobie to uświadamia dopiero, kiedy o tym przeczyta, mimo że wie o tym od zawsze.