Z racji tego, że od rana próbuję
się dostać do messages na moim dA, a
co mi się do tej pory nie udało, postanowiłam napisać nową notkę.
No dobra, można też pod to
podpiąć fakt, że nie napisałam nic przez cały lipiec. Nie, że nie miałam nic do
powiedzenia – raczej nie miałam ochoty się tym dzielić. Dziwne. Znaczy dla mnie
to nie jest dziwne. Często też mam tak, że z chęcią bym o czymś napisała, a jak
przychodzi co do czego, to albo zapominam tematu, albo stwierdzam, że to co
chcę przekazać jest wyjątkowo żałosne. Albo umiem to ubrać tylko w żałosne słowa.
No cóż.
Stwierdzam przynajmniej, że dnia
dzisiejszego mogę wyładować frustrację, która narastała we mnie od samego
ranka, który mimo że zaczął się naprawdę dobrze, w konsekwencji nie przełożył
się na cały dzień. Tak. Ja po prostu nie mogę przebywać z moją rodziną dłużej
niż kilka dni, w końcu do tego doszłam. Gdybym urodziła się w USA lub miała
odrobinę mniej cierpliwości, już dawno siedziałabym w więzieniu za przynajmniej
jedno zabójstwo. Dobrze, że istnieje coś takiego jak muzyka i książki, bo to
mnie jeszcze jakoś uspokaja. Przydałoby mi się gdzieś wyjechać, w taką głuszę
na przykład, wyjść na pagórek i zacząć krzyczeć. Przydałoby mi się porozwalać
dwadzieścia kompletów chińskiej porcelany, postrzelać z pistoletu na
strzelnicy, porozdzierać poduszki. Cokolwiek, by rozładować to, jak się teraz
czuję. Szkoda, że nie mogę wymyślić niczego, co by pomogło mi rozładować
frustracje mojego nędznego dwudziestoletniego życia, a najbardziej szkoda, że
nie da się rozładować frustracji na zaś.
Jakie to życie byłoby – jeśli nie łatwiejsze – przyjemniejsze.
Dlatego robię plan na jutrzejszy
dzień, niewymagający żadnej ilości pieniędzy, których nie mam (pracy zresztą
też, ale znaleźć jej nie mogę, a robić za kelnerkę nie chcę, przynajmniej nie w
tym mieście, tak więc owa rzecz zwana poszukiwaniem jest u mnie w zawieszeniu –
…siema ulotki?), który
przypuszczalnie zaowocuje kolejną awanturą. Ale jedna w tę, druga we w tę – co za
różnica?
Wstanę rano, wezmę rower, wezmę
aparat, wrócę po południu. Dobry pomysł. O ile uda mi się wszystko z tego
krótkiego planu, bo dzisiaj mój budzik mi odmówił posłuszeństwa. Może jutro
posłucha.
A co z moim dosłownym wyładowaniem frustracji na łamach bloga? Żartowałam. Przecież
nie zrobię tego publicznie.
Dziękuję, dobranoc.
A ja jestem zwolennikiem żeby pisać wszystko - żałośnie, mądrze głupio, żałosnymi, wyszukanymi czy nieodpowiednimi słowami, jakkolwiek. W końcu praktyka czyni mistrza. Na rozładowywanie frustracji pisanie też potrafi pomóc i uspokoić. Inaczej ma się już jednak samo publikowanie...:)
OdpowiedzUsuńTak czy siak, życzę owocnego rozładowywania frustracji jutro! I optymizmu przemieszanego z motywacją do działania w większej proporcji;)