Za wszelkie błędy z mojej czy nie z mojej winy bardzo przepraszam. Jak znajdę chwilę po sesji - zredaguję, o ile tylko jakieś chochliki się wkradły, by pogmatwać moje językowe rozważanie. Jeśli nie ma żadnych - bardzo się cieszę. Nie będę zanudzać, zapraszam do czytania.
Z kategorii: moim zdaniem.
Dzisiejszy post będzie pod
szyldem językowym. I co najlepsze, na muszce mam język polski.
Mam pewien nawyk. Uwielbiam
poprawiać ludzi. No, może nie tyle, że uwielbiam, co bardzo często to robię.
Sądzę, że zostało mi to z czasów gimnazjalno-licealnych, kiedy to, można
powiedzieć, niemalże wymiatałam w kwestii ortografii, interpunkcji czy
poprawnego mówienia. Nie mówię, że nie zdarzało mi się robić błędów – to dotyka
nawet najlepszych (a ja, dla przypomnienia, taka nie jestem). Czy to w mówieniu, czy w pisaniu – nagła zaćma umysłu,
lenistwo i takie tam. Mówię natomiast, że tak się przyłożyłam do tych trzech
wcześniej wymienionych części, że błędy robiłam sporadycznie.
Nie pamiętam, kiedy zaczęło mnie
irytować wyrażenie „Oni umią to zrobić” czy „poszłem tam wczoraj”. Wiem natomiast,
że zaczęłam je tępić nawet u własnych rodziców – z upływem czasu stwierdzam, że
nie było to dobre posunięcie – u brata czy znajomych. Wyhamowałam w pewnym
czasie z głośnym pastwieniem się, kiedy poczułam, że to nie ma już większego
sensu, gdyż własnymi siłami, dobrymi chęciami ludzi nie zmienię (chociaż udało
mi się w pewnych kwestiach). Pozytywem było jednak to, że udało mi się owe
tępienie zaszczepić w starszym bracie. Ostatnio nawet moja mama powiedziała mi,
że przez to moje nieustanne poprawianie parę lat wstecz, teraz D. chodzi i
poprawia młodsze bądź nawet kilka lat starsze osoby (przykładem może być nasz
piętnastoletni sąsiad, który do znudzenia mówi „poszłem” zamiast „poszedłem” –
tak nawiasem mówiąc, nawet Word mi to pierwsze słowo w cudzysłowie systematycznie
poprawia – a którego D. machinalnie poprawia).
Jak się nietrudno domyślić, z
częstym i głośnym poprawianiem wyhamowałam, co nie znaczy, że porzuciłam je
zupełnie. Nie łatwo jest porzucić swoje nawyki (przyjrzyjcie się np. temu, iż
zmieniłam ostatnio kod do komórki i nadal łapię się na tym, że wstukuję stary).
Dlatego ja tylko je przytłumiłam. Kiedy ktoś robi błąd w mówieniu i z respektu
go nie poprawię na głos, i tak robię to w myślach bądź szeptem. Wyrzucam z
głowy fakt, że „zrobił byka”, zastępując go poprawną wersją (kilka razy
zdarzyło mi się, że musiałam całe zdanie inaczej sformułować), by oszukać umysł
i po części też nie wyjść na bufona – uwierzcie, niektóre osoby bardzo łatwo
urazić, poprawiając ich sposób mówienia. A w dodatku, przyjmijmy, że ktoś
wydaje wam się idealny pod większością względów – mały błąd w jego sposobie
mówienia może przekreślić całą waszą ocenę – stąd też moje, powiedzmy,
„oszukiwanie”, dzięki któremu nie wrzucam części ludzi do worka przygłupów (no
dobra, o ile mówią sensownie). Nie, żebym miała klasyfikację ludzi. Już jakiś
czas temu przyjęłam zasadę nie oceniania zbyt pochopnie (czyli: mimo że wciąż
to robię, nie wyrażam na głos swojej opinii, dopóki wystarczająco nie poznam
osoby).
W każdym razie, wracając do
tematu. Zdarzyło wam się czasem z lenistwa powiedzieć „se” zamiast „sobie”?
Może nie wszystkim, ale części z was na pewno. Bo mnie się zdarzyło i przyznaję
się do tego bez bicia. Subiektywnie uważam, że ten błąd nie jest aż tak bardzo
rażący, jeśli nie popełnia się go nagminnie. I dlatego o tyle bardziej mnie
boli, jak ostatnio na jednym z blogów, które czasem przeglądam, a mianowicie na
Stay Fly, autor umieścił link do wywiadu pewnego warszawiaka z dość znanym
celebrytą (post z 4 czerwca, jeśli ktoś jest ciekawy), dokładniej – z niejakim panem Tomaszem Jacykowem. Wszystko bym zrozumiała.
Naprawdę, jestem bardzo wyrozumiałą osobą. Ale żeby udzielać komuś wywiadu,
wiedzieć, że dostanie się on później do sieci, być sławnym i światowym człowiekiem, a i tak nagminnie popełniać tego
typu błędy? Mnie samej byłoby wstyd. Powiem prawdę – właśnie przez ten błąd nie
mogłam oglądnąć wywiadu do końca, a i tak po przebrnięciu przez jego większą
część, nie pamiętałam prawie niczego, prócz własnych myśli o wskoczeniu do
ekranu, przejściu przez kabelki czy inne takie i uderzeniu rzeczonego celebryty
słownikiem języka polskiego. Popełniać przypadkowe błędy w życiu codziennym –
każdemu się zdarza – ale popełniać błędy w nagraniu, na które było się
zaproszonym i miało się czas chociażby na przygotowanie do odpowiedzi? Ja byłabym
urażona. To nie jest sytuacja, kiedy pytamy pierwszą lepszą osobę na ulicy, co
myśli o, dajmy na to, wzrastających cenach paliwa lub o wynikach Euro 2012. To
sytuacja, kiedy osoba publiczna, znana, w niektórych szeregach podziwiana,
reprezentująca dodatkowo mniejszość seksualną i działająca w środowisku
modowym, pokazuje jawną ignorancję dla zasad językowych, panujących we własnym
kraju! Niejedna pani sprzedająca na miejskim targu wysławia się lepiej, nie
używając wysublimowanych słów. Bo nawet takie słowa tracą na uroku zestawione z
zajeżdżającym Ferdkiem czy Waldusiem Kiepskim nagminnie stosowanym „se”.
Dobrze przynajmniej, że w mowie
nie widać błędów ortograficznych.
Dlaczego tak sądzę? Bo takie też
tępię prawie za każdym razem, jak się na nie natknę. I nie cierpię ich nawet
bardziej, niż nadużywanie „umią”, „poszłem” czy „se”. Ostatnio, jeden z moich facebookowych znajomych napisał o tym, jak to mu się „połorzyły” typy przez
przegraną jednego z zespołów na Euro. Ja nie wiem, skąd ludzie biorą pomysły na
tego typu błędy – pisząc ręcznie, na przykład notatki podczas wykładu, można ze
zmęczenia czy pośpiechu walnąć głupiego byka, wtedy jednak rzadko kiedy ktoś inny
go zobaczy (chyba że pożyczy notatki osobie trzeciej) – ale pisząc coś w
facebookowym statusie? No błagam! Z tego, co się orientuję, większość ludzi w
Polsce używa Google Chrome’a bądź Firefoxa, więc taka mała pomoc z mojej strony: każda wymieniona wcześniej przeglądarka posiada coś takiego, jak opcja
sprawdzania poprawności pisowni (nie
wiem, jak to się ma z IE czy Operą, ale idąc z duchem czasu nie sądzę,
by one pozostawały w tyle ze sprawdzaniem wyrazów). Każdy błąd podkreślany jest
przez taki czerwony wężyk, jaki można napotkać w Wordzie. I nie, nie jest to
irytujące – dzięki temu, przynajmniej po części, możemy polepszyć swoją
ortografię, wierzcie mi. Albo wyeliminować drobne błędy i literówki. A prawdą
jest też to, że jak już ktoś robi po raz setny błąd typu „wogle”, „wogule”, „napewno”
albo – co gorsza – „ktury”, to w pewnym momencie człowiekowi lepiej
wyedukowanemu w podstawówce już zostaje tylko chwycić się za głowę i dać sobie
spokój – kto nie zrozumiał raz, drugi, trzeci, piąty, za sześćdziesiątym się
nie zmieni. No, chyba że robi nam na złość, ale wtedy sobie też robi przykrość.
Mózg w którymś momencie przyzwyczai się do niepoprawnej pisowni, a – jak wiadomo
– oduczyć się czegoś na siłę jest piekielnie trudno.
Tyle z moich dzisiejszych
językowych rozważań.
Dla pocieszenia, czy też
polepszenia humoru, dodam zdanie, które większość z nas zna, a które jawnie
pokazuje, czego robić nie powinniśmy. W dwóch znaczeniach.
„Szłem łąką, kwiatki pachły, wiater wiał. Ona mnie odepchła, więc poszłem
do domu, trzasłem drzwiami, pierdłem, bekłem, rzygłem i wyszłem, bo chamstwa
nie zniesę.”
I takoż też ja wychodzę.
ach, ja też uwielbiam poprawiać - może nie tyle błędy językowe (bo te zdarza mi się samej popełniać i wtedy poprawiają mnie inni), ale ortograficznych nie przeboleję. nie rozumiem też oburzania się na poprawiających - osobiście wolę żeby ktoś mnie poprawił, bo to zmniejsza moje szanse na zrobienie z siebie idiotki następnym razem. mam znajomą, która non stop poprawia moje błędy językowe i jestem jej dozgonnie wdzięczna, bo gdyby nie ona nadal mówiłabym "wziąść" (wiem, koszmar - wyniosłam z domu, gdzie WSZYSCY co do jednego członkowie mojej rodziny tak mówią).
OdpowiedzUsuńz tym całym "wziąść" ( "włanczać" zresztą też) to odwieczny problem jest. trzeba plenić, plenić, aż w końcu się uda. i o błędach wyniesionych z domu, to mówić mi nie musisz, sama miałam z tym problem;)
UsuńOj, ale wiesz jak to jest - czasami ludzie mają "taki styl", czasami robią to na pokaz, a czasami po prostu brakuje im piątej klepki. Nie wiem jak pan Jacykow, bo ani nie znam, ani specjalnie nie słucham, a na wywiad z nim raczej szkoda mi czasu. W każdym razie... współczuję Ci poniekąd, że jesteś na to aż tak wyczulona;p
OdpowiedzUsuńSwoją drogą - też niespecjalnie lubię błędy językowe i wiem, że je robię, ale z drugiej strony... dla mnie to wszystko jest sprawą trochę skomplikowaną, bo przecież język się zmienia :D Wiem, w sumie to jest słabe wytłumaczenie, ale ja tak sobie lubię wszystko podważać, a że jestem na studiach językowych to tym bardziej mnie to negowanie jara. Mianowicie czasami sobie myślę, że skoro tyle ludzi z jakiegoś powodu popełnia wciąż te same błędy (jak z "wziąść" i "włanczam" - samej mi się zdarza, szczególnie to drugiego na co masakrycznie wyczulona jest moja mama), to może po prostu język się zmienia i niebawem taka będzie forma potoczna. Albo fonetyczna. W sumie to chyba bardziej powinna się tu wypowiedzieć Kamila, bo historii języka Polskiego to ja za bardzo nie znam (nie żebym angielskiego znała, skoro na wykładach z Gramatyki Historycznej byłam dwa razy w tym semestrze;p).
W każdym razie nie zrozum źle: też jestem zdanie, że powinno się mówić (a nawet bardziej pisać niż mówić) poprawnie. Ale nie powiem, żebym popierała nagminne poprawianie;)
PS. Jestem pod wrażeniem, że notki w tak niedługich odstępach czasowych - oby tak dalej! :D ;*
UsuńTeż kiedyś mnie to denerwowało... Od kilku lat mieszkam za granicą i wytwory języka polskiego, które czasem produkuję przerażają mnie niezmiernie... :// Ale zgadzam się, trzeba sie (przynajmniej) starać mówić poprawnie.
OdpowiedzUsuń"Se" mówię czasem takie kwiatki, bo umilają wypowiedzi:)
OdpowiedzUsuń