niedziela, 3 stycznia 2016

Noworocznie.

Siadam przed komputerem, otwieram edytor tekstu i namiętnie wpatruję się w białą kartkę.
Nie, nie będę dzisiaj pisać pracy, która da mi te trzy literki przed nazwiskiem. Ani żadnego kolejnego eseju, by „w nagrodę” móc zrobić na jego podstawie prezentację.
Dzisiaj będzie zwykle.

Jest styczeń anno domini 2016. Jutro wieczorem wybieram się na nową część sagi o odległej galaktyce, zwaną inaczej Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy. Nie nastrajam się, od spoilerów uciekam daleko (krzycząc wniebogłosy i zatykając uszy), skrycie marząc (nie)jedynie o dostaniu pluszowego Sokoła Millenium.
Rok zeszły zostawiłam za sobą, bezkacowo przepijając go 31 grudnia i następnego dnia zaliczając pierwszą od trzech lat przejażdżkę polskim pociągiem.
Wirtualne, wewnątrz-głowe postanowienia noworoczno-świąteczne już mam, na spisanie dopiero czekają, ale jedno jest takie, którym podzielić się muszę.
Jakie? Ano takie: postanowiłam, że od teraz przynajmniej raz w tygodniu będę coś publikować – tu, na Tea Story, czy gdziekolwiek indziej (buk zapłać za trzy blogi) – pod groźbą przekazania gościnnego wpisu którejś z moich przyjaciółek. Znaczy, takiego pozytywnego blog-shamingu – na ile pozytywny będzie, zależy od nich, przy czym jedna jest ze Slytherinu, druga z Ravenclaw, więc podświadomie już czuję, w jakie bagno się wciągnęłam. Ale screeny są. Wywinąć się nie mogę.

I skoro tak rzekłam, pierwszym wpisem przypieczętowuję swoje postanowienie. Następne na dniach. Jak z pracy wrócę, czy coś.

Teraz idę udawać, że wyzdrowiałam, i że nie mam głosu jak sfeminizowany Darth Vader.

sobota, 26 września 2015

✉︎ ✉︎ ✉︎

Piszę tę notkę z sercem zostawionym gdzieś na początku roku i nie sposób mi po nie wrócić.
Nie mam DeLoreana ani niebieskiej budki policyjnej, wehikuły czasu działają na razie tylko w jedną stronę. I choć jedyne, na co mam ochotę, to zwinąć się w kłębek pod biurkiem i udawać, że znów mam 12 lat, a mój największy problem to to, czy uda mi się dobrze napisać test do gimnazjum, to nie mam 12 lat, pod biurkiem się nie mieszczę, a do gimnazjum wracać bym nie chciała.
Z takim wstępem, rozwinięciem i zakończeniem nie pozostaje mi nic innego, jak wejść w mój jednostronny wehikuł czasu, przeć do przodu, a przeszłość zostawić na zdjęciach. Szukać serca w innym miejscu, mieć nadzieję, że się szybko odnajdzie.
Ale październik idzie.
Z październikiem nigdy nic nie wiadomo.







czwartek, 28 maja 2015

Tag filmowy.

Jak to się stało, że mnie długo tu nie było? Nie wiem. Ja sama tego nie ogarniam.
Nie wychodzi mi regularne prowadzenie bloga, więc po prostu tego robić nie będę. Znaczy wróć – przynajmniej nie będę zamykać się w ramach czasowych, jak niektórzy. Ale postaram się skrobnąć coś raz na miesiąc. Zobaczymy, jak mi to wyjdzie.
Niemniej jednak, jak widać w tytule, poniżej znajduje się mój tag filmowy. Blogowo zapoczątkowany przez Kamilę, na której bloga już teraz was zapraszam, bo raz, że Kama jest spoko, dwa, że to, o czym pisze, jest spoko (w dużej mierze recenzje książek i filmów – polecam, bo często bezspoilerowo!), trzy, że ten tag też jest spoko.
Jest też ukryta agenda, dlaczego pisze tę notkę. Bo #G powiedziała, że założy bloga, jak ja dodam notkę *złowrogi śmiech*.
Dlatego, do dzieła! Miłego czytania. Starałam się.