Obiecałam.
A jak ja coś obiecuję, to nawet
jeśli ma to zająć chwilę czasu, obietnicy dotrzymuję. Dlatego też piszę to
teraz. Chociaż nie odpowiadam za jakość dzisiejszego wpisu ze względu na
dzisiejsze przygody. Ale o nich pisać nie będę.
Jak wspominałam w poprzedniej
notce, w tym roku było mi dane w końcu uczestniczyć – chociaż nie do końca w
sposób czynny – w wydarzeniu, na które w zeszłym roku się nie załapałam z
powodu… no, nazwijmy to powodami osobistymi związanymi z Juwenaliami. A co to
było za wydarzenie? Krakowscy studenci pewnie powoli się domyślają –
juwenaliowy pochód studencki, czyli pochód, gdzie studenci poprzebierani są za
różne dziwne kreatury. Albo po prostu ubierają koszulkę własnej uczelni i
maszerują przez pół Krakowa. No tak, tak, rozumiem – to „pół Krakowa” to z
pewnością jest wyolbrzymienie, ale na pewno wiecie, o co mi chodzi.
![]() |
część tłumu biorąca udział w pochodzie |