Mam nadzieję, że nie narobiłam błędów w tym tekście – z przyczyn własnego lenistwa nawet nie chce mi się go sprawdzać po raz drugi. Moje sprawozdanie odnośnie jednego z koncertów, na którym miałam szczęście być w tym roku. I przepraszam za jakość zdjęć oraz filmiku, większość robiona komórką (lepszej jakości video można znaleźć na youtube;)).
Z kategorii: muzycznie.
Chciałabym całe moje uczucia zachować jak najbardziej świeżo, jak to tylko możliwe. I dlatego mam cichą nadzieję, że napiszę tutaj wszystko to, co pamiętam. Nieważne w jakiej kolejności, może dzięki niezbadanemu zajściu wszystko samo uszereguje się chronologicznie.
Zero cztery zero siedem dwa zero jeden jeden, jak już to kiedyś ujęłam. Dzień, w którym odhaczyłam kolejny zespół z mojej inno wymiarowej listy „must see live”. Można powiedzieć, iż robię postępy.
Jak dziś pamiętam dzień, kiedy 30 marca 2011 roku kumpela wysłała mi sms z wiadomością o tym, że Paramore przyjeżdżają do Polski w wakacje. Było ciepło i słonecznie, a ja siedziałam na ławce niedaleko Bunkra Sztuki w Krakowie, czekając na koleżankę, i cieszyłam się jak głupia, pisząc do dwóch osób jednocześnie – od jednej dostając szczęśliwe wiadomości, zaś drugiej je przekazując. I później tydzień wyczekiwania, by dowiedzieć się, że zagrają w amfiteatrze w warszawskim Parku Sowińskiego, dnia czwartego lipca bieżącego roku.