piątek, 11 marca 2011

Jeden. To prawdziwe.


Trzy razy zaczynałam w myślach tę notatkę. Trzy razy brzmiała inaczej. I szczerze mogę uznać ten moment za raz czwarty.
Przez długi czas myślałam, że powinno się pisać wtedy, kiedy się ma na to ochotę i wenę. Ba, jeszcze do wczoraj byłabym skłonna to powiedzieć, jednak dziś... Nie wiem dokładnie, co zmieniło mój punkt widzenia. Może fakt, że obiecałam sobie cokolwiek napisać, może fakt, że pewna osoba mnie o to molestowała, a może też fakt, iż szczęśliwie zbliżam się do końca mojej męczącej sesji? Cokolwiek by to nie było, efekt jest jeden: Wydaje się, że poskutkowało i skutecznie usunęło spójnik "i" pomiędzy ochotą a weną, tam na górze.
Czy aktualnie posiadam wenę? Wena, czy raczej w moim wypadku: Wen, jest ze mną zawsze, aczkolwiek częściej uśpiony, niż wybudzony. No, ale nie powinnam mu się dziwić - zima jeszcze na dobre nie odeszła, a jemu samemu nie chce się wstawać. Szczęściarz. Niemniej jednak naszła mnie cholerna ochota na nabazgranie czegokolwiek - chociaż samo "nabazgranie" brzmi trochę śmiesznie, skoro piszę to na komputerze... I czemu cholerna? Bo cholerna. Nie mówcie, że nigdy nie mieliście na coś "cholernej ochoty", bo i tak wam nie uwierzę. Cholerna ochota ma to w zwyczaju, że pojawia się wtedy, kiedy dużo wskazuje na to, że nie jesteśmy w stanie jej spełnić. Tak jak mnie dzisiaj chwyciła owa cholerna ochota na uczelni, kiedy stwierdziłam wszem i wobec, że mam chęć napić się bananowego cappuccino. Ja - osoba nie pijąca kawy i wyrobów kawopodobnych, jeśli nie zmusza jej do tego sytuacja (i o ile nie są to te super ekstra dobre kawy dobrze znanej sieci bądź te przyrządzane przez moich znajomych). Plus, powiedzmy sobie szczerze, nawet nie wiem, czy takowe cappuccino istnieje. I, co nie było dziwne, wiedziałam, że niemożliwe będzie dostanie owego napoju u mnie na kampusie. Cóż, życie.
Cholerna ochota uwielbia uprzykrzać ludziom egzystencję. Chociaż nie zawsze ją uprzykrza. Czasami się przydaje - jest jak bodziec do zrobienia czegoś, co powinno zrobić się już dawno. Ja na przykład bardzo lubię, jak to uczucie zmusza mnie do nauki. Szkoda tylko, że nie umiem go w sobie wywołać.
Owa cholerna ochota równie szybko przychodzi, jak odchodzi. Nie dostosowuje się ona do zasad savoir-vivre, nie obejmują jej ścisłe ramy czasowe - po prostu żyje, jak chce, czego niejeden człowiek mógłby jej pozazdrościć. Co lepsze - nie ma na nią jasnego, skutecznego, a zarazem prostego sposobu, z czego widocznie ona sobie zdaje sprawę.
Ale koniec o cholernej ochocie. Nie powinno się aż tak rozwodzić nad czymś, co w zasadzie nie ma głębszego znaczenia.
Tak sobie myślę, że pierwsza notka powinna być z reguły informacyjna, techniczna. Ale że ja nie lubię trzymać się reguł, więc, niestety, do końca takowa ona nie jest. Do końca. Bo jednak będę musiała przekazać parę przykrych informacji.
Jedną z takich przykrych informacji może być fakt, że ja staram się nie obiecywać pisać regularnie. Dlaczego nie obiecuję? Bo za każdym razem, kiedy to robię, kończy się to tak, że owej obietnicy nie dotrzymuję. Nie wiem, czy jest to do końca moja wina. Po części na pewno tak - taki już mój charakter. Chociaż sama twierdzę, że sam fakt bycia kobietą też ma tu dużo do gadania.
Jako drugą informację mogę podać, że nie zawsze notki będą wyglądały w ten sposób. Czasem przecież wystarczy jedno zdanie, aby przekazać komuś swoje myśli. Nierzadko też jedno zdjęcie potrafi ujawnić trawiące nas pytania bądź dobitnie wyrazić nasze zdanie. Być może podzielę to wszystko na kategorie lub zostawię to tak jak jest. Czas pokaże.
Wygląda na to, że przydałoby się skończyć na dzisiaj. Ochota ucieka, Wen się nie ujawnił. Pomysłów również brakuje, a aktualnie nie mam dostępu do czegokolwiek, co pobudzi moją wyobraźnię. Stanowczo na to za późno.
W takim razie sądzę, że pozostało mi tylko jedno: życzyć Wam miłego dnia w tę późną marcową noc. Albo wczesny marcowy ranek, jak kto woli.
Do następnego!